niedziela, 9 października 2016

2

     Spacerowałam już jakiś czas po posiadłości. Alan załatwiał właśnie jakieś firmowe sprawy, ale nie pozwolił mi jeszcze wrócić do domu. Znał mnie niecały dzień, a traktował, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi. Czułam się tutaj dobrze, dlatego zgodziłam się zostać na kolację. Przestałam myśleć o mojej codzienności. Przez chwilę zapomniałam, że nic tak naprawdę nie mam.
     Usiadłam na jednym z kamieni i wpatrywałam się w ciemne jezioro. O tej porze roku wyglądało pięknie, a zarazem przerażająco. Można się tylko domyślać co znajduję się pod powierzchnią, jakie tajemnice skrywa – o ile w ogóle takowe ma. Usłyszałam szelest i po chwili obok mnie usiadło psisko. Położył mi łapę na kolanach, zachęcając do pieszczot. Uśmiechnęłam się do niego i zaczęłam głaskać.
 - Ewidentnie Cię polubił – delikatny kobiecy głos odezwał się za moimi plecami. - Ma na imię Invictus, czyli niezwyciężony.
     Dziewczyna usiadła na trawie, tuż obok mnie. Przyglądałam się jej idealnym rysom twarzy. Pojedynczy kosmyk włosów opadał jej na policzek, prosząc o to, by go odgarnąć. Musiałam stłumić chęć zrobienia tego. Delikatny uśmiech zagościł na jej twarzy.
 - Gapisz się – odwróciłam speszona wzrok i czułam jak robię się cała czerwona.
 - Przepraszam...
     Erin zerwała się na równe nogi i podała mi dłoń. Zawahałam się zanim ją wzięłam. Jej skóra była bardzo ciepła i delikatna, jak aksamit. Szłyśmy w stronę budynku w zupełnej ciszy. Czułam, że ktoś nas obserwuje,ale postanowiłam się tym nie przejmować.
W salonie wszystko było już gotowe. Na wielkim stole stało jedzenie. Gdzieniegdzie rozstawione były świeczki, a w rogu pomieszczenia stało pięknie przystrojone, dorodne drzewko. Świąteczny klimat, no tak. Prawie zapomniałam...
     Dopiero teraz zauważyłam, że dziewczyna wciąż trzyma moją dłoń. Spojrzałam na nasze ręce, a wtedy ona się odsunęła. Usiadłyśmy do stołu, a po chwili pojawili się Jayden i Alan. Starszy mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Wow, to było niespodziewane. Po chwili w pomieszczeniu dało się słyszeć początek „Nocturne Op. 9 No. 2” Chopina.
 - Lea, przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie. Nie chciałem być niemiły. - Jayden zwrócił się do mnie. - Wybacz mi, proszę.
 - Nic się nie stało – odwzajemniłam jego uśmiech i odwróciłam wzrok. Nadal nie budził we mnie zaufania.
 - Jedzmy już! Bo wszystko nam wystygnie.

     Posiłek minął nam w miłej atmosferze. Nie pamiętam, kiedy szczerze się śmiałam w czyimś towarzystwie. Czułam się tutaj tak dobrze, że zupełnie straciłam poczucie czasu. Było już późno i na pewno nie miałabym już żadnego autobusu.
 - Alan?
 - Tak? - chłopak przeniósł wzrok na mnie. Wciąż pracował nad czymś ważnym.
 - Powinnam już wracać do domu.
 - Ahh, no tak. Możesz zostać do jutra u nas.
 - To nie będzie problem? - mężczyzna usiadł obok mnie.
 - W tym domu jest tyle miejsca, że Twoja obecność na pewno nie będzie problemem. - zaśmiał się. - Chodź, pokażę Ci, gdzie możesz spać.
     Wyszliśmy z jego gabinetu i ruszyliśmy długim korytarzem. Miałam wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed pięknie rzeźbionymi, starymi drzwiami. Alan otworzył je i wpuścił mnie do środka. Pokój był biały, tak jak większość pomieszczeń tutaj. Na środku stało wielkie łoże z czarną narzutą i tego samego koloru poduszkami. Po prawej stronie stała ogromna stara szafa a obok niej wisiało lustro z rzeźbioną ramą. Mężczyzna wyszedł na balkon, a ja za nim. Pokazał palcem na niebo. Spojrzałam w górę. Miliony gwiazd iskrzyło się pięknie. Cudowny widok. Zawsze chciałam być jedną z tych błyszczących kropek na niebie. Tak daleko od tego całego zła na ziemi.
 - Chodź do środka, jest zimno - objął mnie ramieniem i wróciliśmy do pokoju. - Poproszę Er, żeby dała Ci coś do ubrania.
     Odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku i spojrzałam w lustro. Co ja tu robię? Zupełnie nic nie znaczę, więc co robię wśród takich ludzi? Może świat daje mi drugą szansę? Może to czas, by ruszyć z miejsca i zacząć żyć, znowu...
Położyłam się, zamknęłam oczy i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.

Wszędzie buchały gorące płomienie. Starałam się dostać na górę, ale nie mogłam.
 - Musi pani stąd wyjść, natychmiast! - strażak objął mnie w pasie i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. - Budynek zaraz runie!
Szarpałam się w jego ramionach. Nie mogłam po prostu wyjść. Musiałam dostać się na górę.
 - Tam jest mój brat! Ratujcie go! - krzyczałam, lecz żaden z nich nie reagował.
Zaczęłam okładać mężczyznę pięściami, byle tylko mnie puścił. Wyciągnął mnie na powietrze i oddał w ręce rodziców. Tata trzymał mamę w ramionach, a ona zanosiła się przeraźliwym płaczem. Usłyszałam trzask i na moich oczach budynek zaczął się walić. Ostatkiem sił biegłam ku niemu, lecz ten oddalał się. Czułam, jakbym stała w miejscu, a on był coraz dalej i dalej. Błagam, nie!
 - Lea! - ktoś mnie wołał, a ja czułam, że to on. Nic nie mogłam zrobić, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Ktoś chwycił mnie za ramiona...
 - Lea...

 - Lea... - otworzyłam oczy i ujrzałam parę dużych, pięknych oczu. - Krzyczałaś przez sen.
Usiadłam na łóżku. Byłam cała spocona, a mój oddech próbował się unormować. Odwróciłam głowę od dziewczyny, żeby nie zobaczyła łez zbierających się w moich oczach. Te koszmary wracają co jakiś czas, są takie realne. Dlatego się ich boję, bo są tak prawdziwe.
 - Co Ci się śniło? - usiadła obok.
 - To po prostu zły sen – spojrzałam na nią i zmusiłam się do lekkiego uśmiechu. - Która godzina?
 - Druga w nocy. Przyniosłam Ci wcześniej rzeczy na zmianę, ale spałaś, nie chciałam Cię budzić. Ale potem usłyszałam jak krzyczysz i przyszłam sprawdzić co się dzieje. Przestraszyłaś mnie. - patrzyła na swoje splecione palce, jakby bała się spojrzeć na mnie.
 - Może chcesz herbaty? Mi zawsze pomaga zasnąć.
 - Okay, chodźmy ją zrobić.
     Zeszłam z łóżka i chwyciłam czarną bluzę, którą musiała mi przynieść blondynka. Ubrałam ją i poczułam cudowny zapach. To nie były perfumy, ale pachniało niesamowicie. Zeszłyśmy do kuchni. Er zaczęła robić herbatę, a ja oparłam się o blat i przyglądałam się się jej, znów. Nie widziałam kogoś, kto ruszałby się równie zgrabnie, jak ona. Wszystko robiła z niesłychaną gracją. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. Musiała przyciągać wzrok wielu mężczyzn. Na myśl o tym poczułam dziwne uczucie w sercu. Chyba oszalałam...
 - Gotowa! Możemy iść na górę. - ruszyłam przodem, by w końcu przestać się gapić.
Dziewczyna kazała mi wejść do innego pokoju. Ten, ku mojemu zaskoczeniu, nie był biały, lecz bordowy. Na środku stało piękne łoże z baldachimem, a w rogu pomieszczenia biurko, na którym Erin postawiła kubek z moją herbatą.
 - Skąd jesteś? - usiadła na blacie i patrzyła mi prosto w oczy. Dobra, ten wzrok mnie peszył, nawet bardzo.
 - Z Glasgow. Urodziłam się tutaj.
 - A co robią Twoi rodzice?
 - Przesłuchujesz mnie?
Nie miałam zamiaru opowiadać o sobie. Może czułam się dobrze w jej towarzystwie, ale znałam ją jeden dzień, a to zdecydowanie za krótko. Zeskoczyła z biurka i podała mi kubek.
 - Wypij, będzie Ci lepiej.
Wyglądała na zatroskaną. Ewidentnie się martwiła, ale chyba nie chciała naciskać, bo zostawiła ten temat. Minęła mnie i znów poczułam ten zapach.
 - Alan to porządny człowiek. Będzie o Ciebie dbać. - odwróciłam się gwałtownie w jej stronę, marszcząc brwi.
 - O czym Ty mówisz?
 - Jesteście razem. - powiedziała z pewnością w głosie. - To widać, Alan prawie nie ma znajomych. Nie pamiętam, kiedy troszczył się o kogoś innego niż rodzeństwo.
 - Nie jesteśmy ze sobą! - zaoponowałam. - Poznaliśmy się wczoraj... w kawiarni. - dziewczyna wciąż stała do mnie tyłem, ale widziałam jak wypuszcza powietrze, jakby z ulgą.
Nie wiedziałam co mam zrobić, więc ruszyłam do drzwi. Chciałam ją zostawić samą, ale w ostatniej chwili złapała mnie za dłoń.
 - Zostaniesz ze mną?
Odwróciłam się do niej. W jej oczach był smutek, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Zachowywała się bardzo dziwnie. Puściłam jej rękę i położyłam się do łóżka, blisko brzegu. Materac ugiął się nieznacznie, a światło zgasło. Erin przykryła nas kołdrą. Słyszałam jej nierówny oddech, ale przez wielkość łóżka, nasze ciała się nie dotykały. Nie wiem, ile czasu leżałam patrząc przez okno na księżyc i myśląc, ale ostatecznie zasnęłam wdychając cudowny zapach bluzy.





poniedziałek, 5 stycznia 2015

1


       Obudził mnie paskudny odór alkoholu, który bezlitośnie drażnił moje nozdrza. Otworzyłam oczy i czekałam, aż przyzwyczają się do ciemności. W całym mieszkaniu unosił się dym papierosowy, który wywołał u mnie kaszel. Powoli zaczęłam odzyskiwać świadomość. Dźwignęłam się na rękach i usiadłam na skraju materaca. Wspomnienia wczorajszego wieczoru zalały mój umysł, który bezskutecznie próbował się przed nimi obronić.

       Zobaczyłam, że drzwi od mieszkania są otwarte. Wtargnęłam do środka i ujrzałam opustoszałe pomieszczenie. Nie było nic, no prawie nic, zostały tylko trzy materace. W kącie pokoju leżała dwójka ludzi. Mimo, iż nie chciałam, żeby ta myśl dotarła do mnie, to podświadomie wiedziałam, że są to moi rodzice. Ale czy mogłam ich jeszcze tak nazywać?
Podeszłam do szczupłej, zniszczonej przez alkohol i papierosy kobiety i potrząsnęłam nią.
- Co tu się, do cholery, dzieje? - zapytałam, kiedy ta spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Nie oczekiwałam, że odpowie. - Sprzedaliście wszystko?
- Wybacz nam, kochanie... - wybełkotała i osunęła się bezwiednie na zimną posadzkę. Już nawet nie pamiętam, kiedy byli trzeźwi. Zawsze, kiedy wracałam do domu, znajdywałam ich nieprzytomnych na podłodze. To mnie przerosło. Nie wiedziałam co mam robić. Gdyby nie fakt, że nie mam nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić o pomoc, to pewnie więcej by mnie nie zobaczyli. Dla alkoholu sprzedali wszystko. To przykre, że wystarczy jedna sytuacja, jedna chwila, żeby zniszczyć człowieka, zepchnąć go na samo dno. Przytłaczające.
       Zabrałam swój materac i wyszłam do małego pomieszczenia, zwanego niegdyś moim pokojem. Nie zawsze tu mieszkaliśmy, kiedyś mieliśmy dom. Rodzice mieli dobrą pracę, w jednej z lepszych firm. Nigdy bym się nie spodziewała, że wszystko może się tak potoczyć. Nie pomyślałabym, że jedno zdarzenie zmieni cały nasz dotychczasowy świat w horror i zepchnie na samo dno.
       Opatuliłam się swoją kurtką i starałam zasnąć, ale odór alkoholu skutecznie mi to uniemożliwiał. Nie chciałam tu być. Chciałam zniknąć z tego miejsca i zacząć inne życie. Lepsze życie. Ale to wszystko wydawało się takie niemożliwe.

       W mieszkaniu nie było już nikogo oprócz mnie.
- No tak, muszą uzupełnić zapasy. - prychnęłam i opuściłam mieszkanie, w którym można było znaleźć wyłącznie butelki i puszki po alkoholu. Nienawidziłam tego miejsca.
       Wsiadłam do autobusu i usiadłam na samym końcu. Z kieszeni wyciągnęłam stare i mocno zniszczone rękawiczki. Nie były w stanie całkiem uchronić moich dłoni przed mrozem, ale zawsze to coś. Patrzyłam przez szybę opustoszałego pojazdu, jak drobne płatki śniegu opadają niespiesznie na ziemie, tworząc kolejną warstwę białego puchu. Kiedyś uwielbiałam zimę, zabawy z przyjaciółmi i wieczorne spacery z rodzicami. Teraz to kolejny powód do smutku. Od trzech lat nie widziałam w domu choinki, a co dopiero jeżeli chodzi o rodzinną atmosferę i prezenty. Te dni niczym się nie różnią od innych. Są tak samo szare i pozbawione radości jak wszystkie.
       Wysiadłam z autobusu i ruszyłam ośnieżonym chodnikiem do miejsca często odwiedzanego przeze mnie. Laboratorio Espresso Cafe - jedna z kawiarni, w których lubię przebywać. Siadłam przy małym stoliczku w kącie i przez okno patrzyłam na ludzi. Wszyscy gdzieś gnają, jedni do pracy, drudzy do szkoły. Na żadnej z twarzy nie dostrzegałam uśmiechu. Ci ludzie są smutni i zmęczeni. Przygnębieni przez szarą rzeczywistość. Nie chciałabym tak żyć. Nie chciałabym gnać i nie mieć czasu by choć na chwilę stanąć i zwrócić uwagę na otaczający mnie świat.
       Dzwoneczek, który wisiał nad wejściem do lokalu zadzwonił, dając znak, że przyszedł nowy klient. Spojrzałam na wysokiego mężczyzną. Ubrany był w biały garnitur i tego samego koloru, elegancki płaszcz. Miał idealnie ułożone blond włosy i zarost, ale mimo tego wyglądał bardzo młodo. Nie widziałam go tu nigdy wcześniej, a jestem tu prawie codziennie. Stwierdziłam, że musi być kimś ważnym, bo zaraz za nim do kawiarni wszedł postawny mężczyzna ubrany na czarno, który jak mniemam był jego ochroniarzem. Stanął przy wejściu i obserwował każdy jego ruch. To było dziwne, zważając na to, że kawiarnia była pusta. O godzinie siódmej rano, nie było tu prawie nikogo.
       Młody mężczyzna wziął z lady swoją kawę i rozejrzał się po lokalu. Zatrzymał swój wzrok na mnie i ruszył w moim kierunku.
- Dzień dobry - przywitał się, zatrzymując się przy moim stoliczku. - Czy mógłbym się przysiąść?-o matko! Tylko nie to! W tej kawiarni jest tyle wolnych stolików, a ten gość chce usiąść właśnie ze mną!?
- Tak, oczywiście - odparłam i przeniosłam wzrok na szybę, chcą przestać myśleć o nieznajomym. Czułam na sobie jego natarczywe spojrzenie. Jeszcze chwila, a mu coś powiem.
- Zimno dzisiaj, prawda? - swoim pytaniem wbił mnie w ziemie, co spowodowało, że spojrzałam na niego. Czy ty pytasz mnie o pogodę?! - Nienawidzę zimy - spuścił głowę, skupiając swój wzrok na parującej cieczy.
- Ja też za nią nie przepadam. - posłałam mu wymuszony uśmiech.
- Ach, gdzie są moje maniery! - wyglądał na kogoś, kto przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym. - Nazywam się Alan... Connolly - wyciągnął swoją dużą dłoń w moją stronę.
- Lea - podałam mu swoją. Miałam dość tego całego Alana. Był niesamowicie irytujący. Spojrzał na mnie wyczekująco. O co Ci chodzi dziwaku?
- Może coś więcej?-i jeszcze czego!? Widzę Cię pierwszy raz na oczy i mam Ci się spowiadać? Też mi coś.
- Proszę Pana... - ubrany na czarno mężczyzna, podszedł do nas. - ...Myślę, że powinniśmy już iść.
- No tak, dziękuję, Aiden.-wstał od stołu i już miał odejść, kiedy coś go zatrzymało.-Zapomniałbym, proszę, to moja wizytówka. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.-uśmiechnął się lekko, wyjął z portfela małą karteczką i położył ją na stoliku. Skinął głową i wyszedł z lokalu.
       Wzięłam do ręki wizytówkę, którą zostawił. Widniał na niej spory napis „Hotels and Clubs Connolly”, a pod spodem było nazwisko i numer właściciela. Ale jak to możliwe, żeby tak młody mężczyzna miał już własną firmę.
       Wstałam z krzesła i ruszyłam do wyjścia, już miałam wyrzucić małą karteczkę do kosza, kiedy coś mnie powstrzymało. A jeżeli jeszcze kiedyś mi się ona przyda? Jakiś wewnętrzny głos nakazał włożyć mi wizytówkę do kieszeni kurtki i wyjść na coraz bardziej zaludnione ulice Glasgow.

       Wolnym krokiem spacerowałam po Buchanan Street. Ludzie pędzili do sklepów, przygotowując się do świąt. Prezenty, jedzenie, bombki, choinki. Brakowało mi rodzinnego ubierania drzewka i przygotowywania wigilii. Wszystko było teraz takie puste. Bez znaczenia i bez kolorów.
       Obok Princes Square zaczęły zbierać się grupki ludzi. W tym samym budynku został otwarty kolejny, drogi klub. Tuż przy wejściu stał dyrektor galerii i młody mężczyzna o blond włosach. Podeszłam bliżej, by mieć lepszy widok. Cholerny bogacz. Blondyn otworzył drzwi, zapraszając ludzi do środka. Zatrzymał swój zimny wzrok na mnie, by po chwili zniknąć w klubie. Pokusa była zbyt duża i moje nogi same zaczęły iść w stronę wejścia. W ogromnym pomieszczeniu dominowały odcienie czerwieni i szarości. Przy ścianach poustawiane były stoły i kanapy. Na środku znajdował się parkiet. Długi bar ciągnął się przez kilkanaście metrów. Wszędzie migotały światła i grała spokojna muzyka.
- Znowu się spotykamy- niski głos dochodził zza moich pleców. Odwróciłam się, by natrafić na spojrzenie wysokiego chłopaka. Alan. - Skusisz się na kawę? - szare oczy patrzył wyczekująco. Skinęłam głową, zgadzając się i ruszyłam za blondynem w stronę innego pomieszczenia.
- Mój gabinet - wyjaśnił. - Lubię być sam.
  Usiadł w fotelu i gestem ręki wskazał, bym też to zrobiła. Na stoliku stały już dwie filiżanki z parującą cieczą. Perfidny bogacz, no nie wierzę.
- Wybacz, widziałem Cię przed klubem i pomyślałem, że miło byłoby, gdybyśmy się poznali.- cień uśmiechu pojawił się na jego młodej twarzy.
- To Twoje? - zapytałam, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Moje i mojego rodzeństwa - spochmurniał. - Rodzinny interes.
  Usłyszałam kroki i do gabinetu wszedł mężczyzna, który obserwował mnie przed klubem. Zmierzył mnie groźnym spojrzeniem i szybkim krokiem podszedł do dużego biurka. Boże, uspokój się, psycholu. Odwrócił się do nas.
- Jayden Connolly - szorstkość jego głosu wcale mnie nie zaskoczyła.
- Lea Grant - rzuciłam w stronę mężczyzny. Obaj patrzyli na mnie, przez co czułam się jeszcze bardziej niekomfortowo.
- Bracie, powinieneś pojawić się w domu. Er znów sprawia problemy. - Jayden zwrócił się do chłopaka, który gniewnie spoglądał na niego i zaciskał szczękę. Stwierdziłam, że nie darzą się braterską miłością. - Wiesz, że słucha tylko Ciebie.
  Alan zerwał się z miejsca i skinął na blondyna, który po chwili wyszedł z gabinetu. Poprawił swój – jak dla mnie idealny – garnitur i podał mi dłoń. Jego skóra była niesamowicie ciepła, jakby miał gorączkę, ale postanowiłam to zignorować.
- Zechciałabyś pojechać ze mną do domu? Sprawy rodzinne wzywają, ale chętnie dokończę kawę, w innym miejscu. - uśmiechnął się i nareszcie wyglądał na swój wiek.
- Z miłą chęcią - nie mogłam, nie odwzajemnić uśmiechu.
  Gestem wskazał drugie drzwi, prowadzące na dwór. Wyszliśmy z tyłu galerii, gdzie stał wiśniowy Mercedes – Benz 300SL. Matko Bosko, jakie cudo. Gdybym miała takie auto, to w ogóle bym nim nie jeździła. Cena takiego samochodu przekracza zwykle 2,5 miliona dolarów. Alan otworzył przede mną drzwi, a na jego twarzy widniał szeroki uśmiech. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się zszokowanej miny. Z gracją godną pożałowania, wsiadłam do samochodu. Chyba dostałam zawału. Chłopak usiadł z drugiej strony i odpalił silnik. W co ja się wpakowałam

       Jechaliśmy już dobre dwadzieścia minut. Znajdowaliśmy się kilka kilometrów za Glasgow. Blondyn skręcił w wąską dróżkę, wyłożoną kostką brukową. Zza drzew zaczął się wyłaniać sporych rozmiarów dom. Powiedziałam dom? Och, byłoby to spore niedomówienie. Powinnam raczej nazwać go pałacem. Przepiękny budynek zbudowany z czerwonej cegły. Wyglądał jak z innej epoki. Duże okna i kolumny po obu stronach drzwi. Alan wysiadł i otworzył mi drzwi. Niezgrabnie wysiadłam, nadal wpatrując się w posiadłość.
- Gdzie my jesteśmy? - spojrzałam na niego.
- Miejscowość nazywa się Bardowie, za domem znajduje się jezioro Bardowie Loch. - ruszył w stronę wejścia do budynku. Miał tak długie nogi, że musiałam za nim prawie biec.
  Długi hol ciągnął się kilka metrów i przechodził w sporych rozmiarów salon. W każdym pomieszczeniu dominowały odcienie szarości i bieli. Wszystko wydawało się takie stare.
- Ten dom od wieków należy do mojej rodziny. - wyjaśnił blondyn.
- Piękny - w moim głosie słychać było tylko zachwyt.
- Prawda? Szkoda tylko, że taki pusty. - odwrócił się na pięcie i ruszył po szerokich schodach na górę.
  Weszłam do pomieszczenia, które do złudzenia przypominało gabinet z klubu, z tym że tutaj jedna ściana była przeszklona. Widać było z niego nieduże jezioro i pięknie ośnieżoną posiadłość. Z doły dochodziły krzyki, a chwilę potem do pomieszczenia wpadła młoda dziewczyna. Duże, niebiesko – zielone oczy spojrzały na mnie zaskoczone. Niejedna młoda kobieta pozazdrościłaby jej urody.
- Lea, to moja młodsza siostra. - Alan podszedł do niej i objął opiekuńczo ramieniem.
- Erin Connolly – kolejna twarz bez wyrazu. Co za rodzinka sztywniaków. Podałam jej dłoń i odwróciłam, by uciec od natarczywego spojrzenia.
  Podeszłam do okna, by nie słyszeć ich rozmowy. Wolałam skupić się na pięknym widoku. Śnieg zdążył pokryć już drzewa i trawę pierwszą warstwą. Delikatny mróz sprawiał, że oszroniona przyroda iskrzyła się w słońcu jak diamenty. Ile bym dała, by mieszkać w takim miejscu. By nie czuć codziennie smrodu alkoholu i papierosów. Budzić się w czystym łóżku i jeść normalne śniadanie z rodziną.
- Przepraszam, za zachowanie mojego rodzeństwa. Rzadko miewamy gości. - odwróciłam się w stronę chłopaka, który również obserwował widoki.
- Jest Was trójka?
- Jest jeszcze Logan. Nasz przybrany brat. - na myśl o chłopaku uśmiechnął się.

  Pomyślałam, że darzy go większym uczuciem niż Jayden'a. Wyobraziłam sobie kolejnego blondyna z niebieskimi lub zielonymi oczami, ale przecież wcale nie musiał być do nich podobny. Miałam nadzieję, że charakterem też nie będzie przypominał swojego przybranego rodzeństwa. 

wtorek, 23 grudnia 2014

PROLOG

      Na tym wielkim, pełnym nienawiści i okrucieństwa świecie byłam tylko kruchą, bezwartościową istotą. W miejscu, w którym żyłam nie było czasu na litość i miłość. To była walka. Walka o przetrwanie. Nie liczyłam na to, że ktoś kiedykolwiek wyciągnie mnie z tego podłego świata. Nie było osoby, która mogłaby tego chcieć.
      Spotkałam go. Trudno było uwierzyć w istnienie kogoś tak idealnego. Tylko, że jego życie nie było tak kolorowe, jak mi się wydawało. To świat tak samo tajemniczy i niebezpieczny jak on sam. Wkrótce miałam się o tym przekonać, niestety na własnej skórze. Niedługo rozpocznie się walka o moje życie. Wybory są trudne, ale ten, którego będę musiała dokonać, stanie się najgorszym. Pozostać żywą, czy przejść na ciemną stronę tego świata? To pytanie, które najchętniej pozostawiłabym bez odpowiedzi.