Spacerowałam już jakiś czas
po posiadłości. Alan załatwiał właśnie jakieś firmowe sprawy,
ale nie pozwolił mi jeszcze wrócić do domu. Znał mnie niecały
dzień, a traktował, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi.
Czułam się tutaj dobrze, dlatego zgodziłam się zostać na
kolację. Przestałam myśleć o mojej codzienności. Przez chwilę
zapomniałam, że nic tak naprawdę nie mam.
Usiadłam na jednym z kamieni
i wpatrywałam się w ciemne jezioro. O tej porze roku wyglądało
pięknie, a zarazem przerażająco. Można się tylko domyślać co
znajduję się pod powierzchnią, jakie tajemnice skrywa – o ile w
ogóle takowe ma. Usłyszałam szelest i po chwili obok mnie usiadło
psisko. Położył mi łapę na kolanach, zachęcając do pieszczot.
Uśmiechnęłam się do niego i zaczęłam głaskać.
- Ewidentnie Cię polubił –
delikatny kobiecy głos odezwał się za moimi plecami. - Ma na imię
Invictus, czyli niezwyciężony.
Dziewczyna usiadła na trawie,
tuż obok mnie. Przyglądałam się jej idealnym rysom twarzy.
Pojedynczy kosmyk włosów opadał jej na policzek, prosząc o to, by
go odgarnąć. Musiałam stłumić chęć zrobienia tego. Delikatny
uśmiech zagościł na jej twarzy.
- Gapisz się – odwróciłam
speszona wzrok i czułam jak robię się cała czerwona.
- Przepraszam...
Erin zerwała się na równe
nogi i podała mi dłoń. Zawahałam się zanim ją wzięłam. Jej
skóra była bardzo ciepła i delikatna, jak aksamit. Szłyśmy w
stronę budynku w zupełnej ciszy. Czułam, że ktoś nas
obserwuje,ale postanowiłam się tym nie przejmować.
W salonie wszystko było już
gotowe. Na wielkim stole stało jedzenie. Gdzieniegdzie rozstawione
były świeczki, a w rogu pomieszczenia stało pięknie przystrojone,
dorodne drzewko. Świąteczny klimat, no tak. Prawie zapomniałam...
Dopiero teraz zauważyłam, że
dziewczyna wciąż trzyma moją dłoń. Spojrzałam na nasze ręce, a
wtedy ona się odsunęła. Usiadłyśmy do stołu, a po chwili
pojawili się Jayden i Alan. Starszy mężczyzna spojrzał na mnie i
uśmiechnął się. Wow, to było niespodziewane. Po chwili w
pomieszczeniu dało się słyszeć początek „Nocturne Op. 9 No. 2”
Chopina.
- Lea, przepraszam za moje
wcześniejsze zachowanie. Nie chciałem być niemiły. - Jayden
zwrócił się do mnie. - Wybacz mi, proszę.
- Nic się nie stało –
odwzajemniłam jego uśmiech i odwróciłam wzrok. Nadal nie budził
we mnie zaufania.
- Jedzmy już! Bo wszystko nam
wystygnie.
Posiłek minął nam w miłej
atmosferze. Nie pamiętam, kiedy szczerze się śmiałam w czyimś
towarzystwie. Czułam się tutaj tak dobrze, że zupełnie straciłam
poczucie czasu. Było już późno i na pewno nie miałabym już
żadnego autobusu.
- Alan?
- Tak? - chłopak przeniósł
wzrok na mnie. Wciąż pracował nad czymś ważnym.
- Powinnam już wracać do domu.
- Ahh, no tak. Możesz zostać do
jutra u nas.
- To nie będzie problem? -
mężczyzna usiadł obok mnie.
- W tym domu jest tyle miejsca,
że Twoja obecność na pewno nie będzie problemem. - zaśmiał
się. - Chodź, pokażę Ci, gdzie możesz spać.
Wyszliśmy z jego gabinetu i
ruszyliśmy długim korytarzem. Miałam wrażenie, że ciągnie się
w nieskończoność, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed pięknie
rzeźbionymi, starymi drzwiami. Alan otworzył je i wpuścił mnie do
środka. Pokój był biały, tak jak większość pomieszczeń tutaj.
Na środku stało wielkie łoże z czarną narzutą i tego samego
koloru poduszkami. Po prawej stronie stała ogromna stara szafa a
obok niej wisiało lustro z rzeźbioną ramą. Mężczyzna wyszedł
na balkon, a ja za nim. Pokazał palcem na niebo. Spojrzałam w górę.
Miliony gwiazd iskrzyło się pięknie. Cudowny widok. Zawsze
chciałam być jedną z tych błyszczących kropek na niebie. Tak
daleko od tego całego zła na ziemi.
- Chodź do środka, jest zimno -
objął mnie ramieniem i wróciliśmy do pokoju. - Poproszę Er,
żeby dała Ci coś do ubrania.
Odwrócił się i wyszedł,
zamykając za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku i spojrzałam w
lustro. Co ja tu robię? Zupełnie nic nie znaczę, więc co robię
wśród takich ludzi? Może świat daje mi drugą szansę? Może to
czas, by ruszyć z miejsca i zacząć żyć, znowu...
Położyłam się, zamknęłam
oczy i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.
Wszędzie
buchały gorące płomienie. Starałam się dostać na górę, ale
nie mogłam.
- Musi
pani stąd wyjść, natychmiast! - strażak objął mnie w pasie i
zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. - Budynek zaraz runie!
Szarpałam
się w jego ramionach. Nie mogłam po prostu wyjść. Musiałam
dostać się na górę.
- Tam
jest mój brat! Ratujcie go! - krzyczałam, lecz żaden z nich nie
reagował.
Zaczęłam
okładać mężczyznę pięściami, byle tylko mnie puścił.
Wyciągnął mnie na powietrze i oddał w ręce rodziców. Tata
trzymał mamę w ramionach, a ona zanosiła się przeraźliwym
płaczem. Usłyszałam trzask i na moich oczach budynek zaczął się
walić. Ostatkiem sił biegłam ku niemu, lecz ten oddalał się.
Czułam, jakbym stała w miejscu, a on był coraz dalej i dalej.
Błagam, nie!
- Lea!
- ktoś mnie wołał, a ja czułam, że to on. Nic nie mogłam
zrobić, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Ktoś chwycił mnie za
ramiona...
- Lea...
- Lea... - otworzyłam oczy i
ujrzałam parę dużych, pięknych oczu. - Krzyczałaś przez sen.
Usiadłam na łóżku. Byłam
cała spocona, a mój oddech próbował się unormować. Odwróciłam
głowę od dziewczyny, żeby nie zobaczyła łez zbierających się w
moich oczach. Te koszmary wracają co jakiś czas, są takie realne.
Dlatego się ich boję, bo są tak prawdziwe.
- Co Ci się śniło? - usiadła
obok.
- To po prostu zły sen –
spojrzałam na nią i zmusiłam się do lekkiego uśmiechu. - Która
godzina?
- Druga w nocy. Przyniosłam Ci
wcześniej rzeczy na zmianę, ale spałaś, nie chciałam Cię
budzić. Ale potem usłyszałam jak krzyczysz i przyszłam sprawdzić
co się dzieje. Przestraszyłaś mnie. - patrzyła na swoje
splecione palce, jakby bała się spojrzeć na mnie.
- Może chcesz herbaty? Mi zawsze
pomaga zasnąć.
- Okay, chodźmy ją zrobić.
Zeszłam z łóżka i chwyciłam
czarną bluzę, którą musiała mi przynieść blondynka. Ubrałam
ją i poczułam cudowny zapach. To nie były perfumy, ale pachniało
niesamowicie. Zeszłyśmy do kuchni. Er zaczęła robić herbatę, a
ja oparłam się o blat i przyglądałam się się jej, znów. Nie
widziałam kogoś, kto ruszałby się równie zgrabnie, jak ona.
Wszystko robiła z niesłychaną gracją. Nie mogłam oderwać od
niej wzroku. Musiała przyciągać wzrok wielu mężczyzn. Na myśl o
tym poczułam dziwne uczucie w sercu. Chyba oszalałam...
- Gotowa! Możemy iść na górę.
- ruszyłam przodem, by w końcu przestać się gapić.
Dziewczyna kazała mi wejść do
innego pokoju. Ten, ku mojemu zaskoczeniu, nie był biały, lecz
bordowy. Na środku stało piękne łoże z baldachimem, a w rogu
pomieszczenia biurko, na którym Erin postawiła kubek z moją
herbatą.
- Skąd jesteś? - usiadła na
blacie i patrzyła mi prosto w oczy. Dobra, ten wzrok mnie peszył,
nawet bardzo.
- Z Glasgow. Urodziłam się
tutaj.
- A co robią Twoi rodzice?
- Przesłuchujesz mnie?
Nie miałam zamiaru opowiadać o
sobie. Może czułam się dobrze w jej towarzystwie, ale znałam ją
jeden dzień, a to zdecydowanie za krótko. Zeskoczyła z biurka i
podała mi kubek.
- Wypij, będzie Ci lepiej.
Wyglądała na zatroskaną.
Ewidentnie się martwiła, ale chyba nie chciała naciskać, bo
zostawiła ten temat. Minęła mnie i znów poczułam ten zapach.
- Alan to porządny człowiek.
Będzie o Ciebie dbać. - odwróciłam się gwałtownie w jej
stronę, marszcząc brwi.
- O czym Ty mówisz?
- Jesteście razem. - powiedziała
z pewnością w głosie. - To widać, Alan prawie nie ma znajomych.
Nie pamiętam, kiedy troszczył się o kogoś innego niż
rodzeństwo.
- Nie jesteśmy ze sobą! -
zaoponowałam. - Poznaliśmy się wczoraj... w kawiarni. -
dziewczyna wciąż stała do mnie tyłem, ale widziałam jak
wypuszcza powietrze, jakby z ulgą.
Nie wiedziałam co mam zrobić,
więc ruszyłam do drzwi. Chciałam ją zostawić samą, ale w
ostatniej chwili złapała mnie za dłoń.
- Zostaniesz ze mną?
Odwróciłam się do niej. W jej
oczach był smutek, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Zachowywała
się bardzo dziwnie. Puściłam jej rękę i położyłam się do
łóżka, blisko brzegu. Materac ugiął się nieznacznie, a światło
zgasło. Erin przykryła nas kołdrą. Słyszałam jej nierówny
oddech, ale przez wielkość łóżka, nasze ciała się nie
dotykały. Nie wiem, ile czasu leżałam patrząc przez okno na
księżyc i myśląc, ale ostatecznie zasnęłam wdychając cudowny
zapach bluzy.